Przeżycie życia bez cierpienia, upadków i wyzwań brzmi pięknie i wydaje się być bardzo kuszące. Mając jednak złudzenie, że to możliwe stajemy się więźniami własnych oczekiwań. Wiem co mówię, byłam w tym miejscu. Doświadczałam wielu trudnych sytuacji, często jednak będąc obserwatorem, bezpiecznym widzem, empatycznym odbiorcą. Są jednak doświadczenia, które muszą się wydarzyć. Po to abyśmy coś zrozumieli, zmienili, poczuli i stali się bardziej świadomi, gotowi, a może dzieląc się własnym przeżyciem nawet zdolni do pomocy innym. To staje się jednak przejrzyste, dopiero po czasie. Tak bowiem, jak musimy przejść proces żałoby, tak myślę, że przechodzimy etapy choroby. Na każdą fazę musimy dać sobie pozwolenie i czas. Tego nie powiedziałabym Ci, gdybym nie doświadczyła cierpienia związanego z własnym zdrowiem.
Chcesz czy nie musisz wiedzieć, że choroba w naszym organizmie rozwija się długofalowo. Nic nie dzieje się bez przyczyny i w jednym momencie. Nawet jeśli doznajemy szoku i mamy poczucie, że coś zdarzyło się nagle, to jest tylko pierwsze wrażenie, nie mające nic wspólnego z prawdą. A będąc przy prawdzie, w procesie zdrowienia jest ona kluczowym czynnikiem. Być w swojej prawdzie, zaakceptować ją i zrozumieć to wielki krok.
Opowiem Ci o swojej prawdzie.
Od tyrana do bałwana
To, że powinniśmy regularnie się badać było dla mnie naturalne, choć nie mogę przyznać, że przychodzi mi to z łatwością. Coroczne badania krwi, przegląd stomatologiczny i badania ginekologiczne nie należały nigdy do najprzyjemniejszych. Mówiąc wprost, gdyby nie moja wrodzona odpowiedzialność, pewnie stroniłabym od tych spotkań. Na szczęście jednak zawsze wszystkie wyniki miałam doskonałe i lubiłam tą ulgę, takie poczucie, że wszystko jest w porządku.
17.03.2021 r. miałam zaplanowaną wizytę u ginekologa. Ten dzień zapamiętam na zawsze. Znalazłam lekarza przez portal w Internecie, ponieważ mój pierwszy ginekolog z Krakowa zmarł, a kolejna ginekolożka poszła na emeryturę. Musiałam poszukać kogoś w okolicach Warszawy – tak trafiłam na tyrana i psychopatę, który na długo pozostawił mnie z traumą do ginekologów. Badanie miało być rutynowe, jednak lekarz od wejścia traktował mnie jak worek ziemniaków. Około 60-letni zaniedbany mężczyzna i gabinet w piwnicy już na pierwszy rzut oka zdawały mi się podejrzane. Moja intuicja krzyczała uciekaj, ale grzeczna dziewczynka słuchała głosu w głowie, który mówił: „tak się nie robi”.
Lekarz, który lekarzem nie miał prawa się nazywać od wejścia ironizował, szukał problemów, a kiedy usłyszał, że chcę mieć dzieci odpowiedział: „A po co Pani dzieci?”. Kpił z tego, że nigdy nie brałam tabletek antykoncepcyjnych i że nie miałam robionego USG. Czułam się jak marionetka, w której trzeba znaleźć urwany sznureczek, by jej udowodnić, że do niczego się nie nadaje. I tak się stało, widząc obraz USG ginekolog podniesionym głosem powiedział: „o jest! Ma Pani mięśniaki, wiadomo jak się nie chodzi na usg to tak jest”. Z przerażeniem zapytałam, co to jest i dostałam odpowiedź, że nie jest dobrze jeden ma 8 cm a drugi 1,5 cm i że muszę zrobić operacje mając świadomość, że mogą mi wyciąć macicę, przez co nigdy nie będę miała dzieci. Kolory na mojej twarzy zmieniały się jak w kalejdoskopie, od bladości, żółci aż po czerwoność. Po usłyszeniu diagnozy zapytałam go tylko skąd się to bierze i usłyszałam, że z nikąd, nikt nie wie, po prostu jest i każdy coś ma.
Po badaniu usłyszałam jeszcze, że jestem kłamczuchą, bo jak mogłam powiedzieć, że nie mam bolesnych, obfitych miesiączek jak przecież on wie, że mam i że natychmiast mam się zgłosić do szpitala, do jego znajomego na zabieg. No chyba, że strasznie chce mieć to dziecko to mam sobie zrobić teraz albo nigdy. Ostatnie pytanie jakie od niego usłyszałam to było: „I jaka decyzja? Co Pani zamierza zrobić?” powstrzymując łzy odpowiedziałam, że dam sobie radę i wyszłam. Zamykając za sobą drzwi wybuchłam płaczem, zaczęłam się trząść i miałam wrażenie że usłyszałam diagnozę, która kończy moje życie.
Dlaczego ja?
Emocje, których doświadczyłam po wyjściu z gabinetu złamały tą niepoprawną optymistkę w ciągu kilku minut. Zadzwoniłam do mamy. Dobrze, że mam mamę. To największa wdzięczność. W trakcie jazdy przerabiałam wszystkie możliwe scenariusze – w maju za rok miałam brać ślub z miłością mojego życia, a dziś muszę mu powiedzieć, że nie wiem co dalej. Mój mąż to moje wielkie wsparcie, ostoja, bezpieczeństwo i przyjaciel, który ma zawsze wyjście z sytuacji. A w związku z tym, że jest umysłem technicznym jego reakcja na moją złą wiadomość była także techniczna, choć nie pozbawiona miłości, empatii i zrozumienia. Dla niego jasne było, że nic nie jest przesądzone – musimy dowiedzieć się co to jest, jak to się znalazło w moim ciele, jak poradzili sobie ludzie, którzy to przeszli i jakie mamy możliwości.
A ja płakałam zadając pytanie: „Dlaczego właśnie mnie to spotyka?”. Byłam zła na cały świat, chciałam krzyczeć, że to niesprawiedliwe i że mam dość. Jestem ajurwedyjską pittą – złość i histerię mam wpisaną w kod genetyczny. Pitta jest też silna i nie podda się udowadniając wszystkim wokół że jest najlepsza. Dlatego właśnie moje rozpaczanie szybko zamieniło się w działanie.
Przyczyna, nie operacja
Mięśniaki macicy są łagodnymi guzami, które rozwijają się w macicy u wielu kobiet. Często występują bezobjawowo i mogą być odkryte przypadkowo podczas rutynowych badań. Jednak dla niektórych kobiet mięśniaki macicy stają się powodem do poważnych niepokojów. Mogą powodować silne i bolesne miesiączki, nadmierne krwawienia, ból podczas stosunku oraz ucisk na pobliskie narządy, co prowadzi do dyskomfortu i innych dolegliwości. Podczas mojej podróży natknęłam się na wiele fascynujących badań na temat mięśniaków macicy. Odkryłam, że naukowcy i badacze nieustannie poszukują nowych sposobów leczenia. Ja chciałam szukać alternatywnych metod.
Mimo, że od lekarza dostałam skierowanie do szpitala nigdy tam nie dotarłam. Z własnych doświadczeń i jakiejś już świadomości siebie wiedziałam, że operacja i pozbycie się mięśniaka nie jest rozwiązaniem. Mogłabym się go pozbyć, ale istniała duża szansa, że pojawi się znowu. Dlatego chciałam wiedzieć skąd się wziął, jaka jest przyczyna, czym się karmi, czego oczekuje i jak sprawić aby zniknął z mojego ciała, tak samo jak się pojawił.
Mój otwarty umysł gotowy był spróbować różnych metod, aby poznać odpowiedzi. To, że miałam czas, pieniądze, chęci i możliwości było moim błogosławieństwem – zdaje sobie sprawę, że nie każdy może liczyć na takie warunki. Odpowiedzi szukałam w Ajurwedzie, medytacji, jodze, medycynie chińskiej, Kronikach Akaszy, reiki, totalnej biologii, psychologii, pracowałam nawet z Szeptuchą z Podlasia i różnymi terapeutami, a na koniec prosiłam Boga by dał mi znak, gdzie szukać. Trafiłam na niezwykłe książki, filmy i ludzi. Efektem tego było dotarcie do swojej mrocznej głębi, do siebie, której nie chciałam znać, sytuacji zapomnianych, zakopanych i nigdy nieprzerobionych. To lekcja, z której warto wziąć sobie to, że nieprzepracowane historię wrócą – jak nie w ciele, to w umyślę domagając się uwagi, dostrzeżenia i zrozumienia.
Przyczyny
Istnieje wiele przyczyn powstawania mięśniaków. Jednym z czynników ryzyka jest nasze dziedziczenie genetyczne. Jeśli kobieta ma rodzinę, w której występowały mięśniaki macicy, istnieje większe prawdopodobieństwo, że również je rozwinie. To odkrycie może być zaskakujące i budzić lęk, ale ważne jest, aby pamiętać, że mamy wpływ na nasze zdrowie, nawet jeśli mamy predyspozycje genetyczne. Możemy podejmować świadome decyzje dotyczące stylu życia, żywienia i samoopieki, aby zmniejszyć ryzyko wystąpienia mięśniaków macicy.
Drugim czynnikiem jest nasz hormonalny balans. Wiele badań sugeruje, że estrogen, główny żeński hormon, może odgrywać istotną rolę w rozwoju mięśniaków macicy. Nierównowaga hormonalna, nadmiar estrogenów może wpływać na wzrost tych guzów. Często spotykane jest również zjawisko większego wzrostu mięśniaków w okresie ciąży, kiedy poziomy hormonów są znacznie wyższe (tak stało się u mnie).
Trzecią alternatywną przyczyną powstawania mięśniaków jest niewłaściwe odżywianie. Dieta bogata w przetworzoną żywność, nadmiar cukru, tłuszczy trans i uboga w wartości odżywcze może stworzyć sprzyjające środowisko dla rozwoju mięśniaków. Nasze ciała potrzebują prawdziwej, naturalnej żywności, bogatej w witaminy, minerały i przeciwutleniacze, które pomagają utrzymać równowagę hormonalną i wzmacniają nasz układ immunologiczny.
Czwarty jest stres, nasz codzienny towarzysz, również może mieć wpływ na powstawanie mięśniaków macicy. Wielokrotne napięcia emocjonalne i nieustanny stres mogą zakłócać równowagę hormonalną, co sprzyja rozwojowi guzów. Dlatego jak to później zrozumiałam tak ważne jest, aby dbać o nasze zdrowie psychiczne, praktykować techniki relaksacyjne, takie jak medytacja, joga czy techniki oddechowe.
To nie wszystko! Istnieje jeszcze jeden aspekt, który warto rozważyć – środowisko, w którym żyjemy. Współczesny świat obfituje w toksyny, które mogą mieć wpływ na nasze zdrowie hormonalne. Chemikalia w środkach czystości, kosmetykach, pestycydach czy nawet plastikowych opakowaniach mogą wpływać na nasze ciało i przyczyniać się do powstawania mięśniaków. Stąd ważne jest, abyśmy zwracali uwagę na to, co używamy i staramy się ograniczać ekspozycję na toksyny.
I jeszcze są to także różne uciszone i nieprzepracowane traumy.
Jak było u mnie?
Po pierwsze dzieciństwo. Teraz, kiedy studiuje psychologię wiem, że wszyscy doświadczamy traumy i nie ma siły, aby się przed nią uchronić. Tylko to w jaki sposób jesteśmy jej świadomi i co zrobimy, aby ją zrozumieć będzie miało efekt w dalszych etapach życia. To, co u mnie było lontem odpalającym bombę była troska mojej mamy. Jak byłam nastolatką, trzeba dodać bardzo trudną i przekorną, moja mama bała się, że popełnię błędy, które będą nie do odwrócenia. Wielokrotnie powtarzała mi, żebym nie przyszła z brzuchem do domu, albo żeby mnie nie wyzywali od prostytutek. To zakorzeniło we mnie lęk przed współżyciem, jakoby miał on zawsze prowadzić do niechcianej ciąży, bądź wykorzystania mnie i obsmarowania. Miałam silny charakter i mocne wartości, dlatego obawa mamy nie miała podstaw, ale ona chciała dobrze, a ja nie wiedziałam że to będzie miało na mnie tak silny wpływ. Przez całe swoje życie bałam się ciąży, cierpiałam na syndrom nastoletniej ciąży długo po tym jak już nie byłam nastolatką. A jednocześnie wiedziałam że chcę mieć dzieci, założyć rodzinę, nigdy nie czułam jednak gotowości, nie miałam przy sobie odpowiedniej osoby. Dlatego, uwaga moje ciało dało mi dziecko w postaci mięśniaka. macica wyprodukowała byt bezpieczny ale i informujący mnie o tym, że to już czas. To jednak mogłoby nigdy nie stać się kłopotem – wiele kobiet (podobno ponad 70%) ma maleńkie mięśniaki, gdyby nie…
Po drugie silny stres. Najwięcej bólu i nieprzepracowanego cierpienia przyniosła mi jak się okazuje zdrada. Zanim tego doświadczyłam – byłam pewną siebie, silną, piękną kobietą. Po zdradzie już nigdy się tak nie czułam. Bardzo długo dochodziłam do akceptacji siebie, obwiniając się za wszystko co mnie spotkało. Ale to właśnie zdrada była początkiem moich problemów zdrowotnych, które rykoszetem aktywowały kolejne, z którymi sobie nie radziłam. Po trudnym rozstaniu całkowicie oddałam się pracy, zaniedbując wszystkie inne dziedziny życia. Na ten moment byłam przekonana, że swoją wartość odzyskam tylko będąc najlepszą w pracy. Tym udowodnię sobie i innym, że jestem ważna. Nie liczyły się relacje – cały swój czas poświęciłam na tworzenie projektów, to też był moment mojego największego wzrostu, awansów i zarobionych pieniędzy. To wszystko kosztem mojego zdrowia – praktycznie nie ruszałam się, źle jadłam i byłam w ciągłej gotowości i stresie, aby nie zawieźć innych i siebie, bo poza pracą nie miałam nic.
Po trzecie jedzenie. Jedzenie to życie, ale nigdy tego nie wiedziałam. Jako dziecko byłam niejadkiem, z wieczną niedowagą. Kiedy rodzice zmuszali mnie do jedzenia, potrafiłam chować je po szafkach czy kaloryferach. Więcej nie lubiłam niż lubiłam jeść. Będąc nastolatką jedzenie było dla mnie stratą czasu – miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Dlatego albo jadłam mało, albo szybko. Mieszkając z dala od rodziców zawsze ktoś dla mnie gotował, bo ani nie widziałam w tym przyjemności, ani wartości. Kiedy wreszcie zostałam sama – moja relacja z jedzeniem była mocno zaburzona, a ja nie widziałam potrzeb jej naprawiać. Więc co zrobiłam codziennie oddając się pracy? Jadłam fastfoody. Praktycznie codziennie. Mogłam jeść je na śniadanie, obiad i kolacje. Było szybko i smacznie (to dziś bardzo wątpliwe). Jednak właśnie to, jak się okazuje, był mój gwóźdź to trumny. Szczerze? nie wiem gdzie bym była i czy bym była, gdyby mój styl życia wyglądał tak jak wtedy.
Ciało
Tak mijały lata. Nieprzepracowane traumy z dzieciństwa, silny stres, który je uaktywnił, czego wynikiem było moje całkowite zaniedbanie ciała i umysłu. Co zrobiło wówczas moje ciało próbując radzić sobie z zatruciem docierającym z każdej strony? Dało mi powód do zmiany. Bo ciało jest bardzo mądre, nigdy nie robi nic wbrew nam, tylko dla nas. Dostajemy prezenty, a nie ciosy od życia. A że żyjemy, wszystko możemy jeszcze poukładać.
Zrozumiałam więc, że moim celem nie jest pozbycie się go, a wysłuchanie, zrozumienie i pokochanie tej masy mięśniowej w mojej macicy, która pojawiła się dla mnie, aby zmieniła swoje życie.
I nie wiem czy to by się wydarzyło, gdyby nie moje największe wsparcie, ostoja, spokój, inspiracja i motywacja – mój mąż. To on zrobił ogromny research, studiując przypadki z całego świata. To on wprowadził dietę, która mimo moich oporów i sprzeciwów (aż do dziś) daje nam zdrowe życie, a nie zatruwa nasz organizm. To on wspierał mnie, wierząc w każdą próbę zgłębiania mojej świadomości. To dzięki niemu mam poczucie, że żyje i jak żyje.
Co teraz?
Czy mój mięśniak znikł? Nie. Ale czy wierzę, że się skurczy i wchłonie, tak samo jak się pojawił? Najbardziej. Aby nad nim pracować pojechaliśmy aż do Indii na proces panchakarmy – głębokiego oczyszczania, o którym także tutaj opowiem. Moją ciągłą pracę nad sobą przerwała wspaniała wiadomość o ciąży. Mój cudny syn wybrał ten właśnie moment, kiedy jestem już w drodze, aby przyjść na świat. Ciąża, mimo mięśniaka była dla mnie najpiękniejszym czasem. Czułam się jak królowa – piękna i silna. I mimo tego, że mięśniak zwiększył się w czasie ciąży do 20 cm – to w żaden sposób nie zagrażał ani mi, ani dziecku. Momentami nawet nas wspierał.
Jestem niezwykle wdzięczna za to, co mnie spotkało, bo wiem, że było to, po coś. Miało głęboki sens i wpływ na moje zmiany w życiu. Zmianę pracy, zawodu, nawyków, przyzwyczajeń, myślenia o sobie, innych i świecie. Mam głęboką nadzieję, że historia, którą w dalszym etapie napisze życie będzie miała szczęśliwe zakończenie, że napiszę tutaj o tym, jak pozbyłam się mięśniaka i że będzie to inspiracja dla innych kobiet. Jestem tego pewna.
Dziś jednak to, co chciałabym, aby mocno wybrzmiało, to żeby kochać swoje mądre ciało – ono wszystko wie i daje wiele wskazówek, których często nie chcemy widzieć. Ono nas prowadzi, wierzy w nas, inspiruje i motywuje do zmian. Bądźmy uważni i wdzięczni, bo czasami coś co na wydaje się być przekleństwem i karą jest nagrodą i błogosławieństwem.
Z wdzięcznością Kasia